Geoblog.pl    DreamTeam    Podróże    Zimowa ucieczka w tropiki - Tajlandia 2015    Objazdówka po prowincji Chiang Mai
Zwiń mapę
2015
22
sty

Objazdówka po prowincji Chiang Mai

 
Tajlandia
Tajlandia, Chiang Mai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8868 km
 
Jesteśmy w Chiang Mai po raz pierwszy, trzeba więc zwiedzić ile się da. Dziś mamy swóją prywatną objazdówkę po prowincji. Chciałoby się pospać, ale chęć zwiedzania zwycięża i zrywamy się rano. Nuy przygotowuje nam pyszne śniadanko, po którym dokładnie o godzinie 8.00 jesteśmy gotowi, by wpakować się do pickupa razem z naszym przewodnikiem co się zowie Mr Sakom.
Wyjeżdżamy za miasto i zaliczamy pierwszy punkt widokowy na wodospad. Sakom prowadzi nas na mały spacer po lesie deszczowym. Milusio :) Tropikalne drzewa, pnącza, pająki bananowe.. Dochodzimy do kolejnych wodospadów, nad którymi wiszą olbrzymie skały. Sakom pokazuje nam maleńką kapliczkę wydrążoną w skale, gdzie lokalsi składają różne dary w ofierze dla Ducha Puszczy.
Idziemy dalej przez puszczę, po drodze stajemy przy kolejnej malutkiej świątyni w miejscu, gdzie jak opowiada Mr Sakom niegdyś zwykł przychodzić król Chiang Mai na odpoczynek. Widzimy poskładane różne dary: kwiaty, kadzidełka, banany a nawet papierosy.. Wdrapujemy się wyżej i docieramy do kolejnego punktu widokowego, z którego rozpościera się przepiękny widok na miasto. Fajnie widać kwadratowe zarysy Old City. Do pickupa wracamy inną trasą, w międzyczasie Sakom daje nam do spróbowania rosnące przy naszej dróżce owoce, które tajskie kobiety dodają do zupy. Nie pamiętam już ich nazwy, ale następnego dnia znajdę je w swoim curry :) Świeże są bardo gorzkie, lecz po ugotowaniu nabierają słodkiego smaku.
Następnym punktem naszej wyprawy jest ulubiona świątynia Davida położona wysoko w górach i głęboko w dżungli. Świątynia, a raczej kompleks świątynnych budynków, z których najstarszy ma 600 lat, mają niesamowity klimat. Mnóstwo tu posągów Buddy i innych bóstw. Liczne schody, które po obu stronach mają swoich strażników w postaci smoków, lwów czy małp, prowadzą do schowanych mniejszych lub większych kapliczek. Znajdujemy samotnię, gdzie zamykają się mnisi na medytacje. Podczas gdy nasze oczy chłoną architekturę i otoczenie, Młoda skupia swoją uwagę na stadzie biagających kurczaków ;)
Na terenie świątyni znajduje się również świetny punkt widokowy, rozsiadamy się na skałach, przez które przepływa mały wodospad i podziwiamy majaczące w dole Chiang Mai.
Jest niesamowicie spokojnie, można tu zapomnieć o całym świecie albo, jak mówi nasz przewodnik, spędzić noc gdy go żona po awanturze wyrzuci z domu.. ;)
Z tego relaksacyjnego miejsca przejeżdżamy do najsłynniejszej w regionie świątyni Wat Phra That Doi Suthep, położonej około 15 km od miasta.  Świątynia wzniesiona jest na wzgórzu Doi Suthep wznoszącym się nad Chiang Mai, ale żeby się do niej dostać trzeba pokonać 309 schodów zdobionych wyobrażeniami olbrzymiego, mitycznego węża Naga. Zaliczamy schody w olbrzymim upale, nabywamy wejściówki po 300 baht za głowę i wchodzimy do środka kompleksu. Wewnątrz na bogato, złoto aż kapie, podziwiamy liczne posągi Buddy i bóstw roznej maści, oglądamy też około 50 ściennych malowideł z życia Buddy zanim osiągnął stan Nirvany.
Jak z każdym ciekawym miejscem, z tym również wiąże się pewna legenda.. a mianowicie w góry znajdujące się poza murami miasta, wysłano niegdyś słonia z umocowanymi na szyi relikwiami Buddy. W pewnym momencie zwierzę zatrąbiło, okręciło się trzy razy i klęknęło, a miejsce gdzie to się stało przeznaczono pod budowę nowej świątyni. Oczywiście takich legand jest pewnie jeszcze ze cztery tysiące i każda oczywiście jest prawdziwa ;)
Zwiedzanie trochę wyczerpało już nasze organizmy, a żołądki zaczęły sie domagać czegoś do jedzenia. W porę Mr Sakom zabrał nas do pobliskiej garkuchni, gdzie chcąc posmakować północnego jedzenia zamówiliśmy najsłynniejszą zupę regionu Khao Soi albo inaczej zwaną Chiang Mai noodles. Zupka na bazie curry z mlekiem kokosowym, kurczakiem i kluskami jajecznymi, a na wierzchu posypana chrupiącymi kluseczkami smażonymi na głębokim oleju. Do tego przystawki w postaci cząstek limonki, piklowanej musztardy i pokrojonych szalotek. Zupa okazała się smaczna i pieruńsko ostra! Całe szczęście, że Młoda zamówiła sobie pieczonego kuraka z ryżem, bo by się chyba nie najadła he he
Najedzeni i zadowoleni pakujemy sie do pikapa i ruszamy dalej. Droga w górach jest bardzo wąska i niebezpieczna. Z jednej strony co chwilę wyłaniają się olbrzymie przepaście. Młoda lekko zestrachana mocno trzyma się relingu ;) Samochody non stop trabią ostrzegawczo, a gdy się spotkają jeden z nich musi zjechać na pobocze i ustąpić miejsca drugiego. Jazda jest naprawdę wariacka, ale Sakom świetnie daje radę, czasem tylko łapie się za głowę na widok bezmózgich kierowców, ktorych niestety na drodze nie brakuje.
W końcu dojeżdżamy do plantacji kawy. Wcześniej jeszcze po drodze mijamy fantastyczne skupiska drzew Cherry Blossom, pokrytych różowiutkim kwieciem. A ja myślałam, że takie to tylko w kraju kwitnącej wiśni.. ;)
Plantacja kawy jest jednym z królewskich projektów i dostarcza mieszkańcom okolicznych wiosek miejca pracy. Z wielkim zaciekawieniem oglądamy owocujące drzewka kawowe, a potem ogarniamy proces przygotowania i obróbki kawy. Młoda w międzyczasie zdążyła załadować kilka garści ziaren kawy do kieszeni ;)
Mr Sakom przynosi nam filiżanki pysznie pachnącej kawy i biskwity, które pochłaniamy w pięknej scenerii tropikalnej dżungli.
Jako, że nasza wyprawa ma odmienny charakter od tych komercyjnych organizowanych przez lokalne agencje, mamy okazję znaleźć się na prawdziwej tajskiej wsi, dokąd udajemy się z plantacji kawy. Mhong Hill tribe wygląda naprawdę biednie, drewniane chaty, biegające tabuny psów, grzebiące w trawie ptactwo domowe, same dzieci i starcy (bo młodzi wybyli do miast za pieniądzem). Jednakże jest bardzo kolorowo, mnóstwo pięknej roślinności, a wszyscy się uśmiechają i wyglądają na szczęśliwych. Sakom prowadzi nas na koniec wsi na kolejny punkt widokowy, naprawdę wart zachodu.
Gdy myślimy, że to już ostatni punkt naszej wycieczki, nasz przewodnik zabiera nas na położony wysoko w górach view point, gdzie opadają nam szczęki z zachwytu. WOW !! Niesamowita panorama na góry i maleńką wioseczkę w dole.
Do "domu" przyjeżdżamy już po zmroku. Chwila odpoczynku i trzeba ruszać w miasto w poszukiwaniu jakiegoś nowego miejsca z dobrym jedzeniem. Korzystamy z kulinarnej mapy Davida i niedługo rozsiadamy się w pobliskiej knajpce. Młoda wsuwa cztery wielgachne sajgonki, a my po misce ryżu z warzywami, kurczakiem i orzeszkami nerkowca. Dopychamy jak zawsze przepysznymi szejkami z mango.
7/11.. soczki, Chang i Spy.. i wracamy do guesthousu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
pamar
pamar - 2015-01-30 11:02
Mam ogromną nadzieję, że obejrzę jakieś zdjęcia z tego tropikalnego lasu. Musiało być pięknie :)
 
DreamTeam
DreamTeam - 2015-01-30 15:32
Spoko, zdjęcia będą tyle że później, bo nie ma jak zaladowac na razie. Blog też z opóźnieniem.. mało czasu na wszystko ! ake obiecałam sobie, że opiszę każdy co ciekawszy dzień, a działo się.. :)
 
 
DreamTeam
Ilona & Nigel
zwiedzili 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 9 wpisów9 6 komentarzy6 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0