Geoblog.pl    DreamTeam    Podróże    Zimowa ucieczka w tropiki - Tajlandia 2015    Zabójczy trekking
Zwiń mapę
2015
23
sty

Zabójczy trekking

 
Tajlandia
Tajlandia, Chiang Mai Province
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8868 km
 
I znowu nie pośpimy.. buuuuuuuuuuu
Ledwie przytomni zwlekamy się rano z bardzo wygodnych łóżek, 7.30 meldujemy się na śniadanku. Kawa, herbata z mlekiem i jajca na bekonie z tostami, Młoda -szejk z ananasa i micha musli z owocami i jogurtem.. powinno wystarczyć na początek :)
A już o 8.00 wybywamy na całodzienny trekking po prowincji. Dziś czeka nas totalna komercha, ale w końcu wszystko jest dla ludzi ;)
Pickup o dziwo jest punktualny, co w Tajlandii nie zawsze jest takie oczywiste. W środku nikogo nie ma, jesteśmy pierwsi, znaczy się czeka nas objazdówka po hotelach i zbieranie ludzi. Ostatecznie jedzie z nami włoska parka z Wenecji i troje Kanadyjczyków. Stadu przewodzi sympatyczna Tajka "Pi Dżej" :)
Pierwszy przystanek - farma storczyków i motyli. Dostajemy krótkie info, że na obejrzenie mamy 15 całych minut, a w ogóle to lepiej też teraz skorzystać z wc bo potem kible będą kiepskie.. What ??!! Gruby absurd, jak się nam zdaje, ale nic, szybka wizyta w wc (2 minuty), pędem do motyli (2 minuty - bo nic ciekawego..) i zostaje "aż" 11 minut na storczyki. Wychodzimy po 5 min ;)
Storczyki przepiękne, kolorowe, jednakże plantacja maleńka. Wszędzie straszą napisy "Nie zrywać kwiatów.. kara 2000 baht".
Jak widać czasu starczyło z górką, a Nigel jeszcze zdążył z Kanadyjczykiem wypalić papierosa..
Jestem bardzo ciekawa wizyty w wiosce Długoszyich Kobiet Karen. Oglądałam program Martyny Wojciechowskiej z tego właśnie miejsca i robił duże wrażenie.
Dojeżdżamy do wioski, przechodzimy przez rzędy drewnianych chałup zamieszkiwanych przez Karen i spotykamy pierwsze przedstawicielki plemion. Jest babcia z czarnymi zębami (o zgrozo.. jaki usmiech!) oczywiście zachęcająca nas do kupna rękodzieła. Idziemy dalej i Pidżej prowadzi nas do kobiety z olbrzymią złotą bransoletą na szyi. Widok to przedziwny, a uczucia mieszane, że można takie życie prowadzić . Mamy okazję wziąć do ręki bransoletę, ktora jest naprawdę bardzo ciężka. Kobiety z plemienia Karen noszą je już od najmłodszych lat, a zdejmują bardzo rzadko. Utrzymują się z rzemiosła, siedzą sobie w tych bransoletach na szyjach i tkają śliczne szaliczki. W sumie to ich wybór, robić to zamiast ciężkiej pracy na roli. Pstrykamy fotki z kobietami, kupujemy parę pamiątek, Młoda już wczesniej upatrzyla sobie torbę w kształcie sowy i ruszamy dalej..
Pakujemy się do pickupa i czeka nas teraz dłuższa trasa do ośrodka ze słoniami.
I nadchodzi wiekopomna chwila, gdy Młoda po raz pierwszy zasiada na azjatyckim słoniu. Ubaw niesamowity, Młoda bardzo podekscytowana, ja deko mniej.. bo ledwie się na ławeczce mieszczę ;) Słoń rusza, czeka nas jakaś półgodzinna jazda po okolicy. Nigel z Kanadyjczykiem już z 50 metrów przed nami w rzece. Nasz słoń zaczyna schodzić do wody. Taki spadek, że mało nie zleciałam z pseudo-ławki, a słoń trochę wysoki :-O Ale nic, jedną ręką dzierżę metalowe siedzenie ławki, co by nie wylądować w wodzie, drugą twardo kręcę video swojemu panu i cykam zdjęcia.. Młoda zadowolona i co rusz piszczy z radości.
I tak sobie na słoniu wędrujemy przez rzekę.. Nasz poganiacz siedzący na słoniowej głowie wydaje co chwilę w kierunku zwierza jakieś dziwne niezrozumiałe dla nas dźwięki. Wychodzimy z rzeki, znowu chwila grozy, że spadniemy z ławki i w końcu dojeżdżamy do miejsca, gdzie trzeba się wygramolić na platformę. Uffffff udało się ;)
Teraz najprzyjemniejsza rzecz. Jako, że w naszym guesthousie darmowych bananów ile dusza zapragnie, Nigel przyciągnął ze sobą z pół reklamówki i jest czym pokarmić słoniki. Od opiekunów dostajemy jeszcze kawałki trzciny cukrowej i zaczyna się wielkie karmienie. Oczywiście Młoda nie dopuszcza nikogo do reklamówki.. Strasznie fajny to widok jak słonie wcinają z ręki :)
A ja zdecydowanie bardziej wolę karmienie tych pięknych zwierząt od jazdy na nich.
Tymczasem wszyscy do pikapa i jedziemy gdzieś dalej na lunch, a potem czeka nas kilkugodzinny morderczy trekking po dżungli..
Lunch cieniutki, jakiś ryż z warzywami, pewnie za pół godziny będziemy znów głodni..
Pierwsze 20 minut trekkingu bardzo sympatyczne, po równi, ścieżynką przez lasek deszczowy.. i na tym koniec :-O Potem zaczęło się.. up and down.. przez rzekę po kamieniach.. i znów wspinaczka.. i w dół. . ślisko jak cholera. W górę po głazach, potem znowu z dół. Nagle wyłania się rzeczka, a nad nią wisząca kładka o szerokości mojej stopy. Wrzeszczę do Pidżej "Are you kidding ?!" a ona się tylko śmieje i cierpliwie czeka na moje karkołomne przejście po drewienku.
W końcu dochodzimy do jakiejś drewnianej chaty. Odpoczynek. Acha, fajnie, bo pot się leje po plecach, a kondycja naprawdę kiepska. Tylko Młoda śmiga jak fryga :)
Wlewamy w siebie wodę i dla zabawy możemy postrzelać z procy do butelek na drzewie. Niezły ubaw, tyle, że nie trafiamy z Nigelem do żadnej w przeciwieństwie do Młodej. Nie dość, że nogi nie domagają, to jeszcze wzrok szwankuje.. Ech! starość nie radość ;)
Co? to dopiero połowa drogi? OMG.. Nie ma zlituj się i kontyuujemy wspinaczkę. Resztką sił docieramy do przepięknego i wysokiego na jakieś kilkanaście metrów wodospadu. Poezja dla oczu. Towarzystwo szybko zrzuca, mokre z resztą od potu, ubrania i w strojach mknie pod opadające strugi wody. A woda zimna jak diabli ! Jest zabawa, jest radocha :)
Czas wracać. W tę stronę to już nawet Młodą przeganiam, bo w większości z górki he he
Ale to jeszcze nie koniec dzisiejszych przygód. Pidżej woła nas do pikapu i pokrzykuje " Laftin! laftin! " co w wolnym tłumaczeniu na polski znaczyło by rating - czyli spływ na pontonach po White River :) Docieramy do brzegu rzeki, gdzie młody Taj instruuje nas jak się zachować na pontonie i jak wykonywać jego komendy. Mamy już na sobie kamizelki, w łapach wiosła, a na głowach urocze kaski.. bezpieczeństwo przede wszystkim. Co zmienia faktu, że Nigel wygląda jak Helmut ;p
Spływ okazuje się fantastycznym przeżyciem. Na brzegu pontonu siedzimy w piątkę, nasza trójca, Kanadyjczyk i nasz tajski sternik. Jesteśmy zdolnym zespołem, pojmujemy w lot komendy, nawet w tajskim-angielskim.. Taj wrzeszczy szybciej! szybciej! to dzielnie dzierżymy wiosła i wiosłujemy ile wlezie. Skutki odczujemy jutro.. Do przepłynięcia mamy jakieś 5 kilometrów. W międzyczasie zaliczamy kilka spadków.. Ooooo to jest super ! poziom adrenaliny wzrasta, wrzasku również :D
W pewnym momencie utknęliśmy na olbrzymim głazie, pomaga skakanie i rzucanie się na burty, to na lewo, to na prawo. Aha, jesteśmy już przemoczeni do suchej nitki, ale co tam, jest świetnie!
Rzeka powoli robi sie bardzo spokojna i przesiadamy się na bambusowe platformy. Na tychże raftach beztrosko i leniwie dopływamy do "mety". Potem już tylko zmiana mokrych ciuchów na suche, ładujemy się do znajomego pickupa i wracamy do Chiang Mai. Jest już wieczór, zgłodnieliśmy jak sto pięćdziesiąt, ale ambitnie chcemy dotrzeć na Night Market. W połowie drogi spotykamy roti banana (najlepsze w Chiang Mai jak chwali się właściciel wózka). To co? trzeba łyknąć bo żołądki burczą.. W końcu jesteśmy na nocnym markecie pełnym straganów ze wszystkim, panuje niesamowity gwar, wszędzie gra muzyka. Ale jedzenia ani widu ani węchu ;) Uprzejmy Taj prowadzi nas przez stragany z ubraniami, potem jakąś bramę i oczom naszym wyłania się Eden Jedzeniowy WOW! Ledwie znajdujemy wolny stolik, ludzi tu miliony.. Zamawiamy curry żółte i zielone, chlebek naan, szejki owocowe, a Młoda chce koniecznie kalmary, to ma :) Jedzonko wyborne, a cena bardzo przystępna.
W drodze na naszego guesthousu mijamy bardzo imprezową ulicę, rozświetlony bar za barem, muzyka rąbie głośno, a podstarzałe farangi gapią się na młode Tajki, które eksponują swoje wdzięki. Uwaga tylko na lady boy'ów .. można nieźle się naciąć ;p
Czujemy, że nogi już nam odmawiają posłuszeństwa, resztą sił zdobywamy drugie piętro w Funky Monkey, prysznic i padamy na pyski.. Dobranoc.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
pamar
pamar - 2015-02-02 12:50
Fantastyczny dzień! Dokładnie taki jak lubię, ambitny, wyczerpujący i pełen wrażeń :)
 
 
DreamTeam
Ilona & Nigel
zwiedzili 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 9 wpisów9 6 komentarzy6 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0